Piszę, bo jestem wściekła. Piszę, bo jestem sfrustrowana i zaniepokojona tym, co dzieje się na świecie. Piszę, bo jestem przerażona tym, co dzieję się w moim kraju. Mam 16 lat i mam szczęście, że otaczają mnie dobrzy i kochający ludzie, mam niesamowite szczęście, bo mam inteligentnych i wrażliwych przyjaciół, którzy stworzyli ten tygodnik, dla którego mogę pisać. Piszę dlatego, że mam za dużo myśli kłębiących się w głowie, których brak uzewnętrznienia może przynieść złe skutki.
Nawet nie wiem od czego zacząć. Targają mną emocje i co jakiś czas przechodzą mnie dreszcze. Może to tylko dlatego, że jestem kobietą, nastolatką – hormony i te sprawy, jak zwykle wszystko biorę do siebie. Ale jak mam nie reagować kiedy w Polsce otwarcie, publicznie obdzierane są z człowieczeństwa osoby nieheteronormatywne, a na drugim końcu świata osoby czarnoskóre muszą prowadzić tę samą walkę o swoje prawa, jaką prowadzą od dekad? Dorośli często odpowiadają na to pytanie pytaniem: „Czym ty się dziecko przejmujesz? Przecież to nie tak, że te sprawy cię dotyczą”. Problem w tym, że dotyczą mnie w większym stopniu, niż zdołają to sobie kiedykolwiek wyobrazić. Mam dość tego, że nie jestem brana na poważnie. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że większość dorosłych nie liczy się z moim zdaniem. Nieważne przez co bym nie przeszła, ile książek bym nie przeczytała, mam wrażenie, że zawsze będę postrzegana przez starszych jako niedoświadczona. Czuję, że młodzi ludzie są zbyt często lekceważeni. Organizujemy strajki klimatyczne, angażujemy się w przestrzeni publicznej, społecznej, politycznej, jeździmy na zgrupowania, konferencje, wykorzystujemy nasze media społecznościowe żeby szerzyć świadomość o ważnych dla nas sprawach. Krótko mówiąc, staramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby zmienić świat na lepsze. Jednak nasz głos jest prawie zawsze pomijany, w oczach świata jesteśmy tylko dziećmi. A może nie? Może głowy państw, politycy, zdają sobie sprawę z naszej siły, wiedzą, że stanowimy dla nich zagrożenie? Może dlatego robią wszystko, żeby zdusić w nas zaangażowanie, naszego wojowniczego ducha. Starsze pokolenia powtarzają nam, że jesteśmy zbyt delikatni, słabi. Mówią, że nigdy nie poradzilibyśmy sobie w warunkach, w jakich oni się wychowywali. Wspominają ciężkie czasy, w których żyli, jakby z tęsknotą. Jednak kiedy przychodzi co do czego i wychodzimy na ulice walczyć o inne, a jednak pod wieloma względami podobne wartości co oni kiedyś, oburzają się. Burczą na nas ze swoich wygodnych salonów: ,,Ale po co ta przemoc?”, „Tym sposobem niczego nie osiągniecie”, „Mogliby się tym tak nie afiszować”. Ale co innego mamy robić? Jak inaczej mamy walczyć, kiedy bezkarnie łamane są nasze kolejne prawa? Chcecie mi powiedzieć, że nasi rządzący radzą sobie z tym lepiej? Dorośli, biali, heteroseksualni mężczyźni, którzy od wieków ustalali porządek świata. To ich zdania słuchają masy, kiedy debatują w telewizji czy nowa ustawa, którą podpisał prezydent, wpłynie czy nie wpłynie na wzrost samobójstw wśród młodzieży. I jeśli tak, to czy na pewno jest to takie straszne, przecież oni walczą ze złowrogą dla nas wszystkich ideologią.
Jestem jeszcze młoda. Jeszcze nie rozumiem, że tak właśnie działa świat. Na szczęście za niedługo dorosnę i dam sobie z tym wszystkim spokój. To nie są moje myśli, poglądy, uczucia, w każdym razie nie są prawdziwe. Jestem za mała, żeby móc ich rzeczywiście doświadczać. To tylko etap przejściowy w moim życiu. Okres buntu - każdy tak kiedyś miał. Każdy był kiedyś gejem, wegetarianinem, lewicowym pacyfistą, ale to przechodzi – z wiekiem.
Boję się patrzeć w przyszłość. Boję się myśleć o tym, co będzie, jaki świat zostawię przyszłym pokoleniom. Boję się, że wszystkie moje zmagania pójdą na marne. Że małe bitwy, które staczam każdego dnia przeciwko niesprawiedliwości, czy opresyjnemu systemowi nic nie dadzą. Martwi mnie to, że ludzie podobni do mnie, mogą czuć ten sam strach – nie zasłużyliśmy na niego. Boję się, że istnieją walki, których nie da się wygrać i boję się, że może mają rację i że ten cały mój gniew w końcu się wypali.
Ostatnio niepokoi mnie bardzo wiele rzeczy, chyba dlatego teraz piszę. Wcześniej tego nie robiłam, nie w taki sposób. Próbuję więc nie dopuścić do siebie myśli, że piszę dlatego, że tracę nadzieję na lepsze jutro, więc piszę, póki jeszcze mogę.