Mały przegląd wiadomości z regionów, o których media milczą.
Na wstępie wypada mi poinformować naszych czytelników, że w tym tygodniu zawieszam jednorazowo mój cykl o niecodziennych religiach. Temat ten powróci niebawem, jest to jedna sprawa, o której mogę Was z przyjemnością zapewnić. Dziś pozwolę sobie jednak przytoczyć kilka kwestii, z których każda nie pozwala mi na spokój duszy; jesteśmy Seneką, a Seneka pragnie uświadamiać, inspirować, zwracać uwagę na to, co często dla oka niewidoczne z rozmaitych przyczyn - stąd właśnie artykuł, który chciałabym Wam sprezentować. Daruję sobie też długi wstęp, aby móc od razu przejść do spraw istotniejszych niż osobiste wywody. Pod lupę biorę więc wstrząsającą sytuację na Filipinach.
Problemy Zachodu rzadko zostają spychane na margines, pewnym jest, że gdy drastyczne zmiany zajdą w Stanach Zjednoczonych, bądź krajach europejskich, usłyszymy o nich już niebawem w każdych wiadomościach, które w bardziej lub mniej wiarygodny sposób starają się nas o czymś informować; to o wyborach prezydenckich, to o nowej ustawie, to o programach społecznych. Nie jest niczym nowym, że gdy coś podobnego ma miejsce w krajach potencjalnie mniej wpływowych, ciężko jest się dowiedzieć o ich aktualnej sytuacji. Jednym z takich państw są właśnie Filipiny, o których sytuacji sama dowiedziałam się przez zupełny przypadek. Jako kraj politycznie niezwiązany ani z ZSRR, ani USA w czasach zimnej wojny zyskał niewdzięcznie brzmiące dziś miano kraju trzeciego świata, a więc kraju, o którym się milczy. Pomijając na razie kwestie gospodarcze i różne definicje tego terminu, przejdźmy więc do konkretu. O ustroju nie będę się rozpisywać bardziej, niż jest to konieczne do zrozumienia tego tekstu - Filipiny są republiką. Władzę jako głowa państwa i rządu sprawuje prezydent, wybierany na sześcioletnią kadencję poprzez demokratyczne, jak jest to zapisane w konstytucji, wybory. Niestety, jako Polacy wiemy doskonale, że konstytucja rośnie na jednej, rząd zaś na drugiej gałęzi. Ostatnimi dniami mieszkańcy kwitnących, demokratycznych i sprawiedliwych Filipin muszą jednak drżeć w obawie o swoje życie, ale dlaczego? W pięknej, wyspiańskiej republice, destynacji rajskich wakacji Europejczyków? Piękne słowa dokumentów niejednokrotnie skrywały już krwawe dekrety, jednak projekt najnowszej ustawy pozbawił mnie tchu.
Tak jak każdy kraj, również i bajeczny archipelag, zmaga się z problemami, do których zaliczymy przede wszystkim fale terroryzmu, kwitnący handel środkami odurzającymi, niezadowalające warunki do edukacji oraz korupcję na zatrważającym poziomie. W przypadku pozycji pierwszej oraz drugiej będzie jeszcze okazja, aby temat rozwinąć. Pokrótce streszczę Wam więc kruczek numer trzy - filipińską oświatę. Jako kraj nienależący do mocarstw gospodarczych, poziom nauczania na Filipinach, sam w sobie, nie jest zły. Pojawia się jednak mała sprzeczność innej natury i natura będzie tu słowem doskonałym. Mimo powojennych podziałów, nie zgodzić się można, co do przynależności Filipin do Tiers monde w kontekście nie tyle politycznym (co do tego, jak zostało to już przeze mnie zasugerowane, nie ma zastrzeżeń), co społeczno - gospodarczym. Wspomniany termin odnosi się więc nie do stopnia rozwoju, lecz tylko i wyłącznie powojennych podziałów. Wbrew temu, co wyobrażamy sobie, słysząc hasło trzeci świat, Filipiny nie są opanowane przez koczownicze plemiona, goniące ptaszki maya. Naturalnie, mamy tu często do czynienia z biedą, lecz również i środowiskami rozwiniętymi znacznie lepiej, niż obiekt rozważań najbardziej znanego pamfletu Sieyèsa, gdyby tekst ten przełożyć na skalę światową. W miastach zobaczymy dziś wieżowce, asfaltowe drogi i kompletnie odzianych mieszczan w garniturach, skrojonych według najnowszej mody. O zjawisku powszechnego niedostatku nie ma więc mowy (a przynajmniej nie jest to termin jednoznaczny), co przyda nam się w lepszym zrozumieniu tej sprawy. Wspominałam o naturze, tak więc i o niej nieco się rozwinę. Warunki geograficzne Filipin, mimo braku absolutnej nędzy, nie zawsze i nie wszędzie pozwalają młodzieży na wygodną naukę. Choć na mapie wyróżnić możemy spore powierzchnie lądu, faktem jest, że Filipiny liczą około 7,641 wysp. Droga do szkoły w rejonach mniej zurbanizowanych (a wskaźnik urbanizacji wynosi 51.2%, znacznie lepiej niż Indie i tylko o 9% słabiej niż Polska!) przypomina często opowieści naszych drogich dziadków, o ich podróżach przez pola i lasy. Skorzystałam z okazji do przepytania znajomych Filipińczyków w tym zakresie, od nich z resztą czerpię wiele informacji o aktualnej sytuacji. Edukacja na poziomie jest możliwa, a szkoły prywatne prezentują się względnie bardzo dobrze. Problem tkwi więc nie w jakości, a dostępności. Uboższe regiony zaopatrzone są w szkoły publiczne, jednak gdy złożymy im wizytę, okazuje się, że wielu z nich nie stać nawet na zapewnienie uczniom krzeseł, nie mówiąc już o zaopatrzeniu tak ekskluzywnym, jak komputer. Co więcej, wszystko staje się ciekawsze w czasach pandemii, gdy nauka zdalna jest obowiązkowa. Jeżeli urządzeń, które by ją umożliwiały często nie ma nawet w szkołach, ciężko jest oczekiwać od każdego ucznia posiadania ich na własność. Oczywiście, sam sprzęt nie zagwarantuje nam wszystkiego, gdyż z dostępem do internetu czy dobrym zasięgiem momentami bywa kiepsko, nawet w lepiej rozwiniętych krajach. Słyszałam osobiście o sytuacji, w której młoda dziewczyna, szukając sposobności do nowej formy nauki, zginęła w tragicznym wypadku, lecz rozstrzygnięcie czy była to kwestia nieuwagi, nie leży w zakresie ani moich kompetencji, ani obowiązków. Wiem natomiast, że prawo do edukacji, bezspornie jest jednym z naszych najważniejszych praw oraz fundamentem każdego funkcjonującego społeczeństwa, a nawet kluczem do wolności, gdyż utrzymywanie obywateli w niewiedzy, czy ograniczanie ich możliwości względem kształcenia są niczym innym, jak zwyczajną tyranią. Problemy z powszechnością w oświacie powinny być więc rozwiązywane priorytetowo, a nie odkładane na zakurzoną półkę. Znajdą się z pewnością osoby, które słusznie zauważą, iż łatwo jest wytykać cudze błędy, będąc jedynie ukrytym za ekranem komputera podlotkiem; że zarządzanie krajem nie zależy od machnięcia ręki, że państwa nie stać na finansowanie każdej placówki, a reformy wymagają zajścia wielowarstwowych procesów. Zakładam jednak, że w momencie, gdy stać nas na prowadzenie krwawych kampanii przez lata, a także wykupywanie głosów poparcia, całych organów i instytucji oraz spokojne tuszowanie tychże czynów, znajdzie się również parę pesos dla dobrobytu prostych obywateli. Nikt na Filipinach nie udaje już nawet, że nie zdaje sobie sprawy, jak ogromna jest skala korupcji zalewająca kraj i nawet potencjalna opozycja nie jest od niej wolna.
Co jednak tyczy się samego prezydenta Rodrigo Duterte, który zdaniem wielu osób jest kontrowersyjny. Kilka lat temu, rozpoczął on szlachetnie brzmiącą kampanię antynarkotykową, która pociągnęła za sobą serię krwawych mordów pozasądowych, których ofiary szacuje się na wiele - ponad cztery tysiące ofiar - warto jednak wspomnieć, że są to dane z roku 2019. Czy w sytuacji, w której sprawiedliwość wymierzana jest w sposób tak masowy, wciąż możemy mówić o dokładności tych prowizorycznych wyroków? Brak przeprowadzonego procesu sądowego może w ostateczności zostać złagodzony brakiem środków, gdy działania prowadzone są na ogromną skalę. Nie sposób przesłuchać jednego dnia wszystkich podejrzanych, nazajutrz zaś przybędą hordy kolejnych. Brak czasu na monotonne procedury, wspomaga więc usuwanie nie tyle winnych, co zwyczajnie podejrzanych. Bez względu na to, jaką plagą dla kraju są narkomania i terroryzm, możemy tylko przypuszczać, jak wiele z zatrzymanych było w rzeczywistości oskarżonych niesłusznie, za to pozbawionych wszelkich szans na obronę. Jako ciekawostkę wypada również dodać, że zdaniem międzynarodowych organizacji praw człowieka oraz kościoła katolickiego, ciężko jest ocenić ostateczną liczbę, przyjmijmy tutaj termin, pokrzywdzonych, gdyż morderstwa w ogromnej mierze poddawane były wszelkim możliwym zabiegom tuszowania i doprawiania wedle kaprysu podległych rządowi funkcjonariuszy. Sam rząd, jeżeli już o nim wspominamy, zaprzeczał wszystkiemu jak to w zwyczaju mają szyte tą miarą organy. O śledztwa w sprawie popełnionych zbrodni nie dba nikt, bowiem mundurowi upoważnieni zostali do podobnych działań już w 2016 roku, wraz z początkiem kadencji Duterte. Tyle więc o walce z narkomanią, a opowiedzieć obiecałam jeszcze o jednym - o terroryzmie. Wiedząc już, jak przedstawia się cała jego szlachetna świta, możemy omówić problem z początku artykułu.
Choć to na obalających pomniki Amerykanów świecą dziś reflektory, jak zapewne zdążył zgadnąć każdy, kto artykuł ten czyta choćby przelotnie, również na Filipinach sielanka odeszła w zapomnienie. Wspomniana ustawa o walce z terroryzmem na pierwszy rzut oka nie brzmi nad wyraz zaborczo i jest ściślej mówiąc swoistą aktualizacją Aktu Bezpieczeństwa z roku 2007. Nowy środek umożliwia funkcjonariuszom rządowym aresztowanie podejrzanych bez nakazu prawnego, przetrzymywanie ich bez zarzutów przez dłuższy czas i podsłuchiwanie ich aż do 90 dni. Dziś ustawa zredagowana jest w niezwykle elegancki sposób, co próbuje zatuszować fakt, iż każda użyta w nim fraza jest nieprecyzyjna. Biorąc pod uwagę, że zagrożeni są najczęściej nie sami zamachowcy, a przede wszystkim aktywiści, którzy narażają własne życie i bezpieczeństwo choćby pisząc komentarz podobny do tego, który właśnie czytacie, nawet powołanie komisji nie zapowiada przeniesienia ludności Filipin do krainy powszechnej szczęśliwości. Pojawiają się oczywiście liczne akty sprzeciwu, na ulice wychodzą przeciwnicy podobnych represji. Każdy z nich może być natychmiast aresztowany i usunięty. Nasuwa się więc podstawowe pytanie - kim, według nowych norm, jest terrorysta? Posłużę się cytatami zaczerpniętymi prosto z dokumentu. Obecnie jednostka bądź grupa podlegająca pod kryteria tego terminu angażuje się w czyny mające na celu spowodowanie śmierci lub poważnego uszczerbku na zdrowiu jakiejkolwiek osoby lub zagraża jej życiu, powoduje znaczne szkody w mieniu publicznym, albo szerzy atmosferę i przesłanie strachu. Chociaż definicja obejmuje również cele często związane z terroryzmem, takie jak dążenie do poważnej destabilizacji lub zniszczenia podstawowych struktur społecznych, gospodarczych lub politycznych w kraju, nie wymaga ona takiego zamiaru. Jak zdążyłam wspomnieć, brak tu precyzji i gdy bliżej przyjrzymy się kryteriom, nawet rozpoczęcie walki w barze można technicznie sklasyfikować jako akt terroryzmu. To samo tyczy się więc szerzących atmosferę strachu aktywistów, dziennikarzy i obrońców praw człowieka, gdyż przestępstwem jest także podżeganie innych do popełniania terroryzmu za pomocą przemówień, proklamacji, pism, emblematów, banerów lub innych oświadczeń zmierzających w tym celu. W miarę postępującej sytuacji, aktem terroru może okazać się również czytywanie znanej studenckiej gazety, Philippine Collegian. Miałam przyjemność przejrzeć ostatnio jeden z jej numerów, który wbrew swojej niebezpiecznej reputacji w istocie z agresją i zachęcaniem młodych ludzi do mordów nie miał nic wspólnego.
Do krótkiej refleksji nad tym, czy jest to stanowcze wyznaczanie granic niebezpiecznym szkodnikom, czy też zwyczajna kontrola mediów i publiki, szczególnie zachęcam. Warto jednak mieć na uwadze, że zgodnie z projektem ustawy, osoby podejrzane o działania klasyfikowane jako terrorystyczne, powinny zostać skazane bezwarunkowo na karę więzienia bez możliwości zwolnienia. Aresztowany może zostać każdy obywatel powyżej dwunastego roku życia, a każdy autor nawet skromnego pisma krytykującego rząd, traktowany jest jak poszukiwany kryminalista. Nie da się zaprzeczyć, że w wyjątkowo ciężkich sytuacjach wprowadzenie surowych ograniczeń może być konieczne dla bezpieczeństwa i przyszłego dobrobytu, ale czy z tym właśnie do czynienia mamy na Filipinach? Do oceny niezbędne są nam intencje rządzących, które niestety w tej sytuacji nie wykazują ani odrobiny cnoty, lecz pusty, egoistyczny terror, o którym świadczy nawet już nie sama kontrola społeczeństwa i mediów, co pozbawianie ich prawa do własnej opinii, pozostawiania bez dostępu do wiedzy, do edukacji, do wyboru. Brak tu nie tylko wolności, ale i równości. Brak faktycznej troski o obywateli, gdyż dobry władca dba przede wszystkim o ich podstawowe potrzeby i pozwala żyć w świadomości, a społeczeństwo świadome i wykształcone nie będzie przecież zagrożeniem dla kogoś, kto je respektuje. On sam nie ma też niczego do ukrycia. Posiadając informacje bezpośrednio z miejsca akcji mogę zapewnić Was, że nawet szary obywatel klasy średniej, nie mający sobie nic do zarzucenia, lęka się obecnie o swoje życie. Czy tak drastyczne środki mają zapewnić obywatelom dobrobyt, czy jest to wyłącznie pusty terror rządzących? Piszę ten artykuł, ponieważ czuję się niezwykle zobowiązana wobec przyjaciół, którzy przeżywają właśnie to ciche piekło i informują mnie o nim, kryjąc się za fałszywymi adresami IP i innymi drobnymi zabezpieczeniami. Chciałabym, aby ten mały tekst choć odrobinę pozwolił poszerzyć naszą świadomość, gdyż niewiele źródeł poinformuje Was na ten temat choć jest on niezwykle ważny, a reakcja konieczna. Sytuacji takich, jak opisywane dziś przeze mnie jest znacznie więcej i należy szerzyć o nich świadomość. Dziękuję więc każdemu, kto dotrwał do końca moich wywodów, jak i przepraszam za stronniczość.
Jako post scriptum przytoczę jeszcze ostatni fragment, aby pozostał Wam w pamięci ten mały urywek konstytucji Filipin, którą na rzecz tego krótkiego tekstu pozwoliłam sobie zgłębić. Jak głosi artykuł XIII - Kongres nadaje najwyższy priorytet wprowadzeniu środków, które chronią i wzmacniają prawo wszystkich ludzi do godności ludzkiej, zmniejszają nierówności społeczne, ekonomiczne i polityczne oraz usuwają nierówności kulturowe poprzez równomierne rozproszenie bogactwa i władzy politycznej na dobro wspólne. Ciekawie czyta się podobne dokumenty, gdy na dogodną edukację pozwolić mogą sobie głównie bogaci, a prawa człowieka łamane są na każdym kroku.
Oczekuję naszego następnego spotkania, oby tym razem w nieco przyjemniejszej atmosferze.
L’artiste libre