Jestem ciekawa, czy ktokolwiek z Was w czasie trzech miesięcy kwarantanny faktycznie nauczył się nowego języka, został mistrzem wypieków godnym masterchefa lub zwiedził te wszystkie internetowe muzea? Bo ja mam takie wrażenie, że zamiast kwarantanny, odbywał się jakiś konkurs na produktywność. Kto nie zrobił na instagramie tego głupiego bingo? Czy upiekłeś już swój chleb? Czy poćwiczyłeś jogę? Ile masz dni na duolingo? Nie zapomniałeś przypadkiem posprzątać szafy i ułożyć sobie idealnego życia w simsach? A co, jeśli ja nie mam absolutnie ochoty piec chleba? Nie mam ochoty czuć ciągłej presji, jaką nakłada na nas internet, twórcy internetowi czy po prostu nieświadomi niczego znajomi. To zamartwianie się, kiedy przeglądając instastory samobiczujesz się, że nie robisz nic kreatywnego, tylko oglądasz filmy, które widziałeś już dziesięć tysięcy razy jest okropne. I co z tego, że są to świetne filmy, weź zrób coś ciekawego, coś nowego. Mam wrażenie, że to nie tylko moje odczucia, że chyba nie tylko ja czułam się tak źle, szczególnie na początku nowej rzeczywistości, w której się znaleźliśmy. Ciekawe wydarzenia na facebooku, w których chciałabym wziąć udział, rosły jak grzyby po deszczu, a ja zwyczajnie zapomniałam, że w piątek o 16 jest wykład, a we wtorek o 19 lekcja tańca. Czy ktoś jeszcze miał wyrzuty sumienia, że zamiast oglądać opery, czytać lektury, zwiedzać muzea czy robić netflix party z ikonkami na czatach zamiast przyjaciółmi, zwijał się w burrito i płakał w kącie? Powiedzcie, że tak. Nie pomagały paski w serwisach informacyjnych, nie pomagali eksperci, którzy krzyczeli zewsząd, że pandemia definitywnie zmieni świat, który znamy. Czy zmieniła? Tego nie wiem, czas pokaże. Wszyscy działali po omacku, bo nikt nie miał scenariusza. Tylko dlaczego nie potrafiliśmy przeżyć tego czasu bez stwarzania sobie w głowach presji i oczekiwań? Nie oburzajcie się, tylko zapytajcie siebie czy tak jak ja na początku czerwca, robicie sobie wyrzuty, że powinniście więcej przeczytać, że kupka wstydu wciąż istnieje.
Ale miało być o serialach, więc opowiem Wam o świetnym serialu, z którym spędziłam bardzo dużo czasu, kiedy już odcięłam się od presji produktywności i stwierdziłam, że jest epidemia, dlatego nie muszę niczego udawać i chcę wrócić do znanych mi już rzeczy. Ale nie tylko do filmów z Hugh Grantem, ale i serialu, który zaczęłam wieki temu i nie mogłam skończyć. Możecie się śmiać, ale próba wyczyszczenia mojej listy do obejrzenia na netflixie może być jakiegoś rodzaju celem, kiedy wali się świat, który znamy.
Orange is the new black to taki serial, który ludzie kochają, albo nie widzieli.
PamiÄ™tacie, jak w tekÅ›cie o “WiÄ™cej niż myÅ›lisz” opowiadaÅ‚am Wam, jaki jest mój problem z Netflixem, że pierwszym hitem samodzielnej produkcji byÅ‚o House of cards. Klasyczna, standardowa, mÄ™ska opowieść o bogatych biaÅ‚ych amerykanach, trzÄ™sÄ…cych Å›wiatem polityki. Aktorska obsada, Å›wietny reżyser, ciekawe zagrania w opowiadaniu historii. To musiaÅ‚o siÄ™ udać. DodajÄ…c do tego jeszcze nowÄ… strategiÄ™ publikacji odcinków. Hit. To byÅ‚ rok 2013. Jeden z tych przeÅ‚omowych, który zmieniÅ‚ scenÄ™ serialowÄ…. Jednak już wtedy ktoÅ› opracowywaÅ‚ politykÄ™ równoÅ›ciowÄ… i reprezentacyjnÄ…, z jakiej znanej jest Netflix. I można siÄ™ Å›miać, że teraz żaden serial nie obÄ™dzie siÄ™ bez gej wÄ…tku, ale to realnie zmienia naszÄ… kulturÄ™, pozwalajÄ…c nam opowiadać nowe historie, na które nigdy nie byÅ‚o miejsca w standardowej narracji. I takim gÅ‚osem jest wÅ‚aÅ›nie OITNB. ZupeÅ‚ne przeciwieÅ„stwo HOC. Opublikowany w tym samym roku, ale bez najmniejszej szansy na sukces. Same kobitki, brak gwiazd na pokÅ‚adzie, trudna historia o wiÄ™zieniu z komentarzem spoÅ‚ecznym, na który nikt nie ma ochoty. A jednak.
I umówmy się, nie jestem fanką brutalnych historii o więzieniach, gangach narkotykowych, przemycie i przemocy, dlatego kocham ten serial, bo jest zupełnie nie o tym. Wchodzimy w świat żeńskiego więzienia federalnego razem z niewinną, naiwną blondynką, która zdaje się być Piper Chapman. Jednak twórcy nie starają się ukryć, że nie jest to serial o niej, a o samym więzieniu tak właściwie. I w ten sposób tworzą przestrzeń, by mówić mogli ci, którzy nigdy nie dostali prawa głosu czy może raczej przestrzeń, gdzie mogliby zostać usłyszani. Razem z Piper, w zupełnym szoku, wdziewamy pomarańczowy uniform więzienny i poznajemy kuchnię, którą twardo rządzi Ruda, pod prysznicem wpadamy na tłum czarnych dziewczyn razem z Poussey oraz Taystee na czele, łapiemy grzybice i próbujemy dowiedzieć się, który strażnik jest okej, a który to zwykła szuja. Nie jestem w stanie opisać Wam, o czym jest ten serial. Próbowałam kilka razy, a znajomi patrzyli na mnie z wyrazem zmieszania i obrzydzenia. Bo ten serial buduje swój mikroświat znaczeń, którego nie zrozumiesz dopóki nie wejdziesz w ten świat. Nie spieszy się z historią, nie spłyca, buduje pełnowymiarowe bohaterki, których nie ocenia. Nie ma drugiego takiego serialu, który bazowałby na samych kobietach. Tyle lezbijkowania się nie zobaczycie nigdzie indziej. Nie potrzebujemy męskich historii, by opowiedzieć coś ciekawego i uniwersalnego.
Trzy słowa dla wszystkich tych, którzy już kiedyś zobaczyli choć sezon. Moje serduszko od początku ukradła Nichols i nie oddała. Utożsamianie się na poziomie milion. Za to Alex nie polubiłam nigdy. Ale tak, jak zmienili się bohaterowie pod wpływem kontaktu z więzieniem, jest najciekawsze. Kochamy Capto w ostatnich sezonach, mimo że wcześniej był okropny. Mówcie co chcecie, ale sam serial jest niestety dość nierówny. Ale nie dziwię się, trudno utrzymać wysokie c przez siedem sezonów. Pierwszy, drugi i trzeci trzymają poziom, w czwartym odrobinę emocje opadają, ale coś się dzieje w końcówce, cały piąty to istne mistrzostwo. W szóstym zdecydowanie brak fajerwerków, a siódmy to kończenie wątków wszystkich postaci, do których tak się przywiązaliśmy. No ja płakuśkałam cały czas.
No i co najważniejsze, serial nie romatyzuje więzienia. Stara się pokazać prawdę. Wszystkie patologie systemu więiennitwa w Stanach. Dostaje się wszystkim. Bardzo cenię te małe komentarze polityczne. I o ile House of cards został zjedzony przez Kevina Spasiego, który na fali ruchu Me too, został oskarżony i jego kariera została nie do uratowania, co sprawiło że końcówka serialu jest okropna, tak OITNB tak celnie przedstawiło, czym faktycznie jest Me too, pokazująć nową perspektywę. Nie wiem, czy problem emigrantów w Stanach sprawił, że moje wyobrażenie o Ameryce upadło już ostatecznie. Teraz jestem jedynie przerażona Ameryką, a raczej może zdziwiona, że to jeszcze nie jebło. Jeszcze. Tym bardziej obecnie docierają do nas komentarze o rasizmie, które scenarzyści ukryli w dialogach. Bo można oglądać ten serial jako przyjemny komediodramat o więzieniu, ale jak tylko wsłuchasz się, o czym bohaterki mówią, najpierw zastanawiasz się, jakie to jest inteligentne, a potem otwiera Ci się morze kontekstów i komentarzy do świata, w którym żyjemy. A można usłyszeć o aborcji, sytuacji osób trans, feminizmie, problemie klasowość, rasach, uprzywilejowaniu pewnych grup, korporacjach, bezdomności, walce z uzależnieniem, a nawet połowy jeszcze nie wymieniłam.System ssie, a OITNB jest przyspieszonym kursem empatii. Nie masz prawa nikogo oceniać, nawet jeśli siedzi w więzieniu. Może straszny banał, ale zdecydowanie potrzebny.
Teraz, kiedy platformy streamingowe najbardziej wpływają na masowych widzów, cieszę się, że Netfix, który jest gigantem, stara się dbać o tych, o których nikt nie chciał opowiadać. Bardzo się cieszę, że kobiece narracje, kobiety reżyserki, kobiety scenarzystki nie muszą walczyć i udowadniać, że nie są wielbłądami, tylko mogą robić świetne rzeczy. A my możemy oglądać dobre seriale nie tylko o białych gościach. Świat się pomału zmienia. Wydaje mi się, że reprezentacja nie jest po to, żeby coś komuś odbierać, (no oprócz czasu antenowego białym bogatym gościom) ale żeby dawać nam więcej perspektyw i oswajać z myślą, że nie wszyscy są tacy jak ja. Oczywiście, mamy wiele słabych przykładów wciskania reprezentacji w teksty kultury, ale na szczęściej jest już coraz lepiej.
Z dobrych seriali z kobiecymi narracjami uwielbiam Feel good od Mea Martin. Może po prostu mam słabość do seriali tworzonych przez komików albo po prostu miło jest zobaczyć coś świeżego i zawsze dobrze jest widzieć lezbijki w kulturze. Cytując Hannę Gatsby: Jakiś czas temu łatwiej było spotkać jednorożca niż dumną, wyautowaną lesbijkę. Więć serial o zmaganiu się z osobowością skłonną do uzależnień ( nie bijcie za te kalki językowe, ale jak przetłumaczyć adict personality), odnajdywaniu się w związku, który był zupełnie inny niż nasze marzenia z dzieciństwa, w klimacie londyńskiego klubu z open mickiem to bardzo miłe doświadczenie na jeden wieczór. Tylko uczciwie ostrzegam, będziecie potrzebowali kogoś lub czegoś do przytulania, bo takie właśnie uczucia wzbudza Feel good.
Idąc tropem brytyjskich twórczości, bardzo świeżą kobiecą narracją jest Phoebe Waller - Bridge, która szerzej znana jest z Fleabag, ale mnie osobiście zachwyciła swoim serialem Crashing, od kiedy tylko pojawiła się w życiu bohaterów ze swoim ukulele i brytyjskim akcentem. BBC potrafi robić faktycznie dobre rzeczy, a Crashing chyba wciąż dostępne jest na Netflixie, więc sprawdźcie jak ludzie, których nic nie łączy, a wszystko dzieli, mieszkają na zasadzie couchsurfingu w dawnym szpitalu w Londynie, chlapią się farbą czy urządzają wspólne kolacje, a przede wszystkim muszą zrozumieć, co chcą robić w życiu.
KoÅ„czÄ…c te polecanki, coÅ› ultra ciekawego, czyli serial o feminizmie w Ameryce Północnej i PoÅ‚udniowej. Bardzo ciekawe jest teraz obserwowanie, jak maÅ‚a rewolucja ma swoje miejsce w krajach latynoskich. Jak dziewuchy walczÄ… z kulturÄ… machismo, z problemem jakim jest el feminicidio czyli kobietobójstwo, brakiem dostÄ™pu do aborcji i antykoncepcji, ale przede wszystkim, z caÅ‚ym kulturowym bagażem, który nie jest przyjazny kobietom. Dziewczyny chcÄ… siÄ™ czuć bezpiecznie, i nie pozwalać na kulturÄ™, gdzie nie ma ich nawet na poziomie jÄ™zyka. Bardzo ciekawe jest, jaki wpÅ‚yw majÄ… telenowele na zmianÄ™ spoÅ‚ecznÄ…, ale to już temat na inny tekst. Może Desenfrenades, czyli po polsku Niepowstrzymane nie sÄ… telenowelÄ…, ale na pewno pokazujÄ… zupeÅ‚nie nowÄ… perspektywÄ™. Meksyk, cztery dziewczyny, jedno auto i dzika ucieczka od … no wÅ‚aÅ›nie, każda z nich ucieka od czego innego. Skojarzenia do Thelmy i Louise nieprzypadkowe, ale ten serial po raz pierwszy pokazaÅ‚ mi pop feministycznÄ… stronÄ™ kultury latynoskiej. Dodajcie do tego hipisów na plaży i surfera, a już jestem kupiona. Może nie arcydzieÅ‚o, ale bardzo miÅ‚a niespodzianka.
Opowiadając kobiece historie czy słuchając ich, stajemy się silniejsze o doświadczenie, które spotkało kogoś takiego jak my. Męska perspektywa nie jest tą uniwersalną, nie jesteśmy tą druga płcią. Dość już jednego spojrzenia na świat, który ocenia, co jest spoko, a co nie jest. Wspierajmy tych którzy są inni od nas, mniej uprzywilejowani, ich życie jest trudniejsze, żeby okazało się, że feminizm is the new normalność.
Panna z mokrą głową
Opole 7 czerwca 2020
Ale miało być o serialach, więc opowiem Wam o świetnym serialu, z którym spędziłam bardzo dużo czasu, kiedy już odcięłam się od presji produktywności i stwierdziłam, że jest epidemia, dlatego nie muszę niczego udawać i chcę wrócić do znanych mi już rzeczy. Ale nie tylko do filmów z Hugh Grantem, ale i serialu, który zaczęłam wieki temu i nie mogłam skończyć. Możecie się śmiać, ale próba wyczyszczenia mojej listy do obejrzenia na netflixie może być jakiegoś rodzaju celem, kiedy wali się świat, który znamy.
Orange is the new black to taki serial, który ludzie kochają, albo nie widzieli.
PamiÄ™tacie, jak w tekÅ›cie o “WiÄ™cej niż myÅ›lisz” opowiadaÅ‚am Wam, jaki jest mój problem z Netflixem, że pierwszym hitem samodzielnej produkcji byÅ‚o House of cards. Klasyczna, standardowa, mÄ™ska opowieść o bogatych biaÅ‚ych amerykanach, trzÄ™sÄ…cych Å›wiatem polityki. Aktorska obsada, Å›wietny reżyser, ciekawe zagrania w opowiadaniu historii. To musiaÅ‚o siÄ™ udać. DodajÄ…c do tego jeszcze nowÄ… strategiÄ™ publikacji odcinków. Hit. To byÅ‚ rok 2013. Jeden z tych przeÅ‚omowych, który zmieniÅ‚ scenÄ™ serialowÄ…. Jednak już wtedy ktoÅ› opracowywaÅ‚ politykÄ™ równoÅ›ciowÄ… i reprezentacyjnÄ…, z jakiej znanej jest Netflix. I można siÄ™ Å›miać, że teraz żaden serial nie obÄ™dzie siÄ™ bez gej wÄ…tku, ale to realnie zmienia naszÄ… kulturÄ™, pozwalajÄ…c nam opowiadać nowe historie, na które nigdy nie byÅ‚o miejsca w standardowej narracji. I takim gÅ‚osem jest wÅ‚aÅ›nie OITNB. ZupeÅ‚ne przeciwieÅ„stwo HOC. Opublikowany w tym samym roku, ale bez najmniejszej szansy na sukces. Same kobitki, brak gwiazd na pokÅ‚adzie, trudna historia o wiÄ™zieniu z komentarzem spoÅ‚ecznym, na który nikt nie ma ochoty. A jednak.
I umówmy się, nie jestem fanką brutalnych historii o więzieniach, gangach narkotykowych, przemycie i przemocy, dlatego kocham ten serial, bo jest zupełnie nie o tym. Wchodzimy w świat żeńskiego więzienia federalnego razem z niewinną, naiwną blondynką, która zdaje się być Piper Chapman. Jednak twórcy nie starają się ukryć, że nie jest to serial o niej, a o samym więzieniu tak właściwie. I w ten sposób tworzą przestrzeń, by mówić mogli ci, którzy nigdy nie dostali prawa głosu czy może raczej przestrzeń, gdzie mogliby zostać usłyszani. Razem z Piper, w zupełnym szoku, wdziewamy pomarańczowy uniform więzienny i poznajemy kuchnię, którą twardo rządzi Ruda, pod prysznicem wpadamy na tłum czarnych dziewczyn razem z Poussey oraz Taystee na czele, łapiemy grzybice i próbujemy dowiedzieć się, który strażnik jest okej, a który to zwykła szuja. Nie jestem w stanie opisać Wam, o czym jest ten serial. Próbowałam kilka razy, a znajomi patrzyli na mnie z wyrazem zmieszania i obrzydzenia. Bo ten serial buduje swój mikroświat znaczeń, którego nie zrozumiesz dopóki nie wejdziesz w ten świat. Nie spieszy się z historią, nie spłyca, buduje pełnowymiarowe bohaterki, których nie ocenia. Nie ma drugiego takiego serialu, który bazowałby na samych kobietach. Tyle lezbijkowania się nie zobaczycie nigdzie indziej. Nie potrzebujemy męskich historii, by opowiedzieć coś ciekawego i uniwersalnego.
Trzy słowa dla wszystkich tych, którzy już kiedyś zobaczyli choć sezon. Moje serduszko od początku ukradła Nichols i nie oddała. Utożsamianie się na poziomie milion. Za to Alex nie polubiłam nigdy. Ale tak, jak zmienili się bohaterowie pod wpływem kontaktu z więzieniem, jest najciekawsze. Kochamy Capto w ostatnich sezonach, mimo że wcześniej był okropny. Mówcie co chcecie, ale sam serial jest niestety dość nierówny. Ale nie dziwię się, trudno utrzymać wysokie c przez siedem sezonów. Pierwszy, drugi i trzeci trzymają poziom, w czwartym odrobinę emocje opadają, ale coś się dzieje w końcówce, cały piąty to istne mistrzostwo. W szóstym zdecydowanie brak fajerwerków, a siódmy to kończenie wątków wszystkich postaci, do których tak się przywiązaliśmy. No ja płakuśkałam cały czas.
No i co najważniejsze, serial nie romatyzuje więzienia. Stara się pokazać prawdę. Wszystkie patologie systemu więiennitwa w Stanach. Dostaje się wszystkim. Bardzo cenię te małe komentarze polityczne. I o ile House of cards został zjedzony przez Kevina Spasiego, który na fali ruchu Me too, został oskarżony i jego kariera została nie do uratowania, co sprawiło że końcówka serialu jest okropna, tak OITNB tak celnie przedstawiło, czym faktycznie jest Me too, pokazująć nową perspektywę. Nie wiem, czy problem emigrantów w Stanach sprawił, że moje wyobrażenie o Ameryce upadło już ostatecznie. Teraz jestem jedynie przerażona Ameryką, a raczej może zdziwiona, że to jeszcze nie jebło. Jeszcze. Tym bardziej obecnie docierają do nas komentarze o rasizmie, które scenarzyści ukryli w dialogach. Bo można oglądać ten serial jako przyjemny komediodramat o więzieniu, ale jak tylko wsłuchasz się, o czym bohaterki mówią, najpierw zastanawiasz się, jakie to jest inteligentne, a potem otwiera Ci się morze kontekstów i komentarzy do świata, w którym żyjemy. A można usłyszeć o aborcji, sytuacji osób trans, feminizmie, problemie klasowość, rasach, uprzywilejowaniu pewnych grup, korporacjach, bezdomności, walce z uzależnieniem, a nawet połowy jeszcze nie wymieniłam.System ssie, a OITNB jest przyspieszonym kursem empatii. Nie masz prawa nikogo oceniać, nawet jeśli siedzi w więzieniu. Może straszny banał, ale zdecydowanie potrzebny.
Teraz, kiedy platformy streamingowe najbardziej wpływają na masowych widzów, cieszę się, że Netfix, który jest gigantem, stara się dbać o tych, o których nikt nie chciał opowiadać. Bardzo się cieszę, że kobiece narracje, kobiety reżyserki, kobiety scenarzystki nie muszą walczyć i udowadniać, że nie są wielbłądami, tylko mogą robić świetne rzeczy. A my możemy oglądać dobre seriale nie tylko o białych gościach. Świat się pomału zmienia. Wydaje mi się, że reprezentacja nie jest po to, żeby coś komuś odbierać, (no oprócz czasu antenowego białym bogatym gościom) ale żeby dawać nam więcej perspektyw i oswajać z myślą, że nie wszyscy są tacy jak ja. Oczywiście, mamy wiele słabych przykładów wciskania reprezentacji w teksty kultury, ale na szczęściej jest już coraz lepiej.
Z dobrych seriali z kobiecymi narracjami uwielbiam Feel good od Mea Martin. Może po prostu mam słabość do seriali tworzonych przez komików albo po prostu miło jest zobaczyć coś świeżego i zawsze dobrze jest widzieć lezbijki w kulturze. Cytując Hannę Gatsby: Jakiś czas temu łatwiej było spotkać jednorożca niż dumną, wyautowaną lesbijkę. Więć serial o zmaganiu się z osobowością skłonną do uzależnień ( nie bijcie za te kalki językowe, ale jak przetłumaczyć adict personality), odnajdywaniu się w związku, który był zupełnie inny niż nasze marzenia z dzieciństwa, w klimacie londyńskiego klubu z open mickiem to bardzo miłe doświadczenie na jeden wieczór. Tylko uczciwie ostrzegam, będziecie potrzebowali kogoś lub czegoś do przytulania, bo takie właśnie uczucia wzbudza Feel good.
Idąc tropem brytyjskich twórczości, bardzo świeżą kobiecą narracją jest Phoebe Waller - Bridge, która szerzej znana jest z Fleabag, ale mnie osobiście zachwyciła swoim serialem Crashing, od kiedy tylko pojawiła się w życiu bohaterów ze swoim ukulele i brytyjskim akcentem. BBC potrafi robić faktycznie dobre rzeczy, a Crashing chyba wciąż dostępne jest na Netflixie, więc sprawdźcie jak ludzie, których nic nie łączy, a wszystko dzieli, mieszkają na zasadzie couchsurfingu w dawnym szpitalu w Londynie, chlapią się farbą czy urządzają wspólne kolacje, a przede wszystkim muszą zrozumieć, co chcą robić w życiu.
KoÅ„czÄ…c te polecanki, coÅ› ultra ciekawego, czyli serial o feminizmie w Ameryce Północnej i PoÅ‚udniowej. Bardzo ciekawe jest teraz obserwowanie, jak maÅ‚a rewolucja ma swoje miejsce w krajach latynoskich. Jak dziewuchy walczÄ… z kulturÄ… machismo, z problemem jakim jest el feminicidio czyli kobietobójstwo, brakiem dostÄ™pu do aborcji i antykoncepcji, ale przede wszystkim, z caÅ‚ym kulturowym bagażem, który nie jest przyjazny kobietom. Dziewczyny chcÄ… siÄ™ czuć bezpiecznie, i nie pozwalać na kulturÄ™, gdzie nie ma ich nawet na poziomie jÄ™zyka. Bardzo ciekawe jest, jaki wpÅ‚yw majÄ… telenowele na zmianÄ™ spoÅ‚ecznÄ…, ale to już temat na inny tekst. Może Desenfrenades, czyli po polsku Niepowstrzymane nie sÄ… telenowelÄ…, ale na pewno pokazujÄ… zupeÅ‚nie nowÄ… perspektywÄ™. Meksyk, cztery dziewczyny, jedno auto i dzika ucieczka od … no wÅ‚aÅ›nie, każda z nich ucieka od czego innego. Skojarzenia do Thelmy i Louise nieprzypadkowe, ale ten serial po raz pierwszy pokazaÅ‚ mi pop feministycznÄ… stronÄ™ kultury latynoskiej. Dodajcie do tego hipisów na plaży i surfera, a już jestem kupiona. Może nie arcydzieÅ‚o, ale bardzo miÅ‚a niespodzianka.
Opowiadając kobiece historie czy słuchając ich, stajemy się silniejsze o doświadczenie, które spotkało kogoś takiego jak my. Męska perspektywa nie jest tą uniwersalną, nie jesteśmy tą druga płcią. Dość już jednego spojrzenia na świat, który ocenia, co jest spoko, a co nie jest. Wspierajmy tych którzy są inni od nas, mniej uprzywilejowani, ich życie jest trudniejsze, żeby okazało się, że feminizm is the new normalność.
Panna z mokrą głową
Opole 7 czerwca 2020