Potwór Frankensteina, hrabia Drakula i Dorian Gray. Gruźlica, trucizny i duszący smog. Kuba Rozpruwacz i Sherlock Holmes. Nawiedzone domy. Witam w epoce wiktoriańskiej. Rozgośćcie się i pozwólcie sobie opowiedzieć o tym, dlaczego kilka dekad w historii Wielkiej Brytanii stało się symbolem grozy, zbrodni i horroru.
Żeby zrozumieć, co kierowało artystami, trzeba poznać świat, w jakim przyszło im żyć - w cieniu rewolucji przemysłowej. Rozpoczęła się ona 70 lat przed wstąpieniem na tron królowej Wiktorii i podczas jej panowania była w fazie rozkwitu. Zapotrzebowanie na robotników spowodowało masowe migracje do miast. I tu się zaczęło. Dziewiętnastowieczny Londyn, dumna stolica imperium, był brudny, śmierdzący i hałaśliwy. Na każdym rogu można było spotkać żebraków, kieszonkowców i prostytutki. Konie ciągnęły wozy i dorożki po ulicach pokrytych błotem i odchodami, a w portowych dokach nieustannie coś rozładowywano i załadowywano, tworząc niemiłosierny hałas. Nocami ulice pokrywał gęsty smog. Do 1829 roku brakowało oddziałów policji, a do 1842 - policji śledczej. Warunki były idealne dla zbrodniarzy.
Najsłynniejszą sprawą epoki jest chyba ciąg morderstw dokonanych przez niejakiego Kubę Rozpruwacza. W latach 1888-1889 londyński East End - najuboższa dzielnica w mieście - został sparaliżowany strachem za sprawą brutalnych zabójstw prostytutek. Śledztwo objęło 11 przypadków, ale ostatecznie stwierdzono, że ,,tylko” pięć z nich jest dziełem poszukiwanego człowieka. Określono to na podstawie powtarzalności, jaką morderca wykazywał się w zabijaniu kobiet. Chirurg Thomas Bond pisał o tym: U pierwszych czterech ofiar gardło zostało przecięte od lewej do prawej strony, natomiast zwłoki piątej ofiary są zbyt okaleczone, by ustalić kierunek cięcia. Rozpruwacz masakrował ciała swoich ofiar, co przerażało opinię publiczną. Domagała się ona ukarania winnego, ale tego nigdy nie znaleziono, choć wielokrotnie pojawiały się podobne pogłoski.
Rozpruwacz nie był jedynym mordercą epoki. Gdyby się zastanowić, nie znalazłby się nawet w czołówce zbrodniarzy kategoryzowanych po ilości zabójstw. Kiedy słyszy się historie o seryjnych mordercach, liczba ich ofiar rzadko przekracza kilkanaście osób. Powodów jest wiele, w tym wzmożone śledztwo policji, nieufność i ostrożność w społeczeństwie oraz problemy z ukryciem ciał ofiar. Jeśli jednak śledczy i opinia publiczna są ślepe na podobny proceder, a zwłoki łatwe do ukrycia, morderca może spędzić wiele dekad działając w swej profesji. No, w tym przypadku morderczyni. Amelia Elizabeth Dyer była pielęgniarką, położną, prowadziła dom dla dzieci powierzonych jej pod opiekę przez rodziców i szacuje się, że zabiła od 200 do 400 niemowląt. W XIX wieku popularną praktyką ubogich matek było oddawanie swoich nieślubnych dzieci do tzw. ,,baby farms” - miejsc, w których mogły one dorastać pod cudzą opieką. Taka umowa była korzystna dla obu stron, ponieważ matki mogły w jakiś sposób zarabiać na życie bez obciążenia w postaci niemowlęcia, a kobiety zajmujące się interesem (baby farmers) zarabiały - zazwyczaj matki płaciły pięć lub dziesięć funtów w zamian za opiekę nad dzieckiem. Po pozbyciu się syna lub córki wiele matek o nich zapominało, a tylko niektóre wysyłały listy z zapytaniem o zdrowie pociech. Jeśli jednak miały nieszczęścia wejść w układ z Amelią Dyer, w momencie nadejścia pierwszego listu dziecko od dawna nie żyło. Dyer nie zamierzała wydawać pieniędzy na utrzymanie bękartów, jeśli mogła na nich zarobić. Doprowadzała do śmierci głodowej niemowląt, a w celu uciszenia ich płaczu poiła je popularnym wówczas syropem na bazie opium. Kiedy lekarze zorientowali się, że noworodki umierają pod jej opieką zdecydowanie zbyt często, nawet jak na XIX-wieczne normy, przestała zgłaszać śmierci i postanowiła porzucić zachowywanie pozorów. Dzieci dusiła taśmą krawiecką i topiła ich ciała w Tamizie. W końcu jej czyny wyszły na jaw i została powieszona w 1896 roku, ale na zawsze przylgnął do niej przydomek ,,The Angel Maker” - fabrykantka aniołów, która wiele dusz przedwcześnie odprawiła do Boga.
Wcześniej opisywałem słynne, choć raczej rzadkie przypadki. Istniały jednak procedery toczące się przez wiele stuleci i aprobowane przez naukowców, władzę i tłum, którym należy się bliżej przyjrzeć. Jeden z nich to nieodłączny kompan rozwoju medycyny - autopsja. Aby lepiej poznać ludzkie ciało, trzeba zajrzeć w jego głąb, co staje się wyjątkowo trudne, kiedy owe ciało uznawane jest za nienaruszalne dzieło Boże. Z tego powodu, w imię rozwoju nauki, lekarze musieli uciekać się do różnych sposobów, żeby pozyskiwać ciała - często z pomocą rządu. W 1752 roku brytyjski parlament uchwalił ustawę o tym, że zwłoki straconych przestępców zostaną poddane sekcji. Z biegiem lat okazało się, że zapotrzebowanie medyków przekracza liczbę egzekucji, co dało początek procederowi wygrzebywania zmarłych z grobów. Ludzie, którzy trudnili się tym zajęciem, byli nazywani wskrzesicielami i za jedno dostarczone ciało otrzymywali równowartość półrocznej pensji robotnika. Określenie ,,hiena cmentarna” swój początek wzięło właśnie wskutek tego zjawiska. Niektórym jednak nie wystarczało okazjonalne okradanie cmentarzy, szczególnie, że krewni zmarłych zaczęli dobrze zabezpieczać trumny - czasami prochem strzelniczym. Głośnym przypadkiem była sprawa Williama Bruke’a i Williama Hare’a, którzy uznali, że porywanie zwłok jest zbyt żmudnym zajęciem i w 1828 roku zabili 16 osób, których ciała dostarczyli znanemu anatomowi Robertowi Knoxowi z Uniwersytetu Edynburskiego. Po odkryciu całej sprawy i posadzeniu trójki podejrzanych na ławie oskarżonych, winę udało się udowodnić tylko Bruke’owi. Za swoje czyny został skazany na stryczek i, ironicznie, sekcję zwłok. Jego szkielet do dziś można zobaczyć na wystawie w Szkole Medycznej w Edynburgu.
Przez wieki ludzie używali różnych stereotypów w celu opisania morderstw. Narzędziem zbrodni było wszystko, co zostawiało widoczne ślady na zewnątrz ciała - sztylety, pistolety czy sznury. Z tego powodu, kiedy w XIX wieku wraz z rozwojem prasy pojawiały się coraz częstsze doniesienia o otruciach, ludzie wpadli w panikę. Trucizny zabijały od wewnątrz, nie można było się przed nimi bronić, a mordercą mógł okazać się każdy. Oczywiście, problem nie był nowy, bo przewijał się przez historię na przestrzeni poprzednich tysiącleci, ale nie bez powodu XIX wiek określany jest mianem stulecia trucicieli. Dostęp do trucizn, szczególnie arszeniku, stał się tak powszechny, że nawet dziecko mogło wejść do sklepu spożywczego i kupić go wystarczająco, aby z powodzeniem zabić całą swoją rodzinę. To doprowadziło do pojawienia się w zbiorowej wyobraźni obrazu stereotypowego truciciela - kobiety. Czasami służącej albo kucharki, a czasami pani domu dręczonej przez męża. Osoby, które nie miały żadnej realnej władzy, stawały się potężne, gdy dosypywały arszenik do potraw mężczyzn. Obawa przed cichymi morderczyniami zaczęła ustępować w połowie wieku, kiedy po raz pierwszy pojawiły się prymitywne profile zbrodniarzy, a policja rozpoczęła wdrażanie skuteczniejszych metod śledczych. Skutkiem tej przemiany było rozpoczęcie ery detektywów.
W czasach, gdy policja dopiero raczkowała, to detektywi byli osobami, do których społeczeństwo miało największe zaufanie. Choć było ich wielu, w zbiorowej świadomości pozostał tylko jeden z nich, w dodatku fikcyjny - Sherlock Holmes. O Holmesie słyszał każdy, dlatego nie będę opowiadała o jego przygodach, ale opiszę, jak bardzo wpłynął on na społeczeństwo brytyjskie końca XIX wieku. Artur Conan Doyle, autor powieści o Sherlocku, powołał bohatera do życia w 1887 roku i od tamtej pory stał się niejako celebrytą wśród ówczesnych pisarzy. Ludzie uwielbiali detektywa i zdawali się nie pojmować, że jest wykreowaną postacią. Wysyłali do niego listy opisujące swoje problemy z prośbą o ich rozwiązanie i oczekiwali odpowiedzi bądź wizyty. Ich miłość do Holmesa szczególnie uwypukliła się w 1893 roku, kiedy Conan Doyle zmęczony kolejnymi prośbami wydawców o napisanie następnych tomów o dziejach detektywa, postanowił go uśmiercić. Fani byli wściekli. Do redakcji gazety, na łamach której autor publikował swoje opowiadania, napływało tysiące listów. Ponad 20 000 osób wycofało subskrypcję, a na ulicach otwarcie manifestowano swoje rozżalenie i żałobę - mężczyźni przypinali do kapeluszów czarne opaski z krepy, a kobiety zasłaniały twarze czarnymi welonami. Te działania były wynikiem miłości czytelników, ale równocześnie pokazywały, że dobry detektyw był w owych czasach na wagę złota.
Kluczową rolę w powieściach detektywistycznych odgrywała tajemnica, ale jej obecność w literaturze odznaczyła się o wiele wcześniej - na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy królować rozpoczęła powieść gotycka. Gotyk był nurtem w romantyzmie, który umownie zaczął się wraz z wybuchem rewolucji francuskiej. Podczas gdy przedstawiciele romantyzmu skupiali się na zjawiskach nadprzyrodzonych jako takich, przedstawiciele gotyku opisywali ich mroczniejszą i bardziej przerażającą stronę. Nurt był szczególnie popularny w Niemczech i na wyspach brytyjskich. Jego istnienie zaowocowało powstaniem m.in. Frankensteina Mary Shelley i Vampira Johna Williama Polidoriego - pierwszego dzieła, w którym występował legendarny krwiopijca. Później jednym z najsłynniejszych twórców wiktoriańskiego gotyku był Edgar Allan Poe, który w swoich utworach skupiał się na terrorze w samej duszy człowieka, jego szaleństwie i śmierci. Z kolei Karol Dickens, który czytał powieści gotyckie jako nastolatek, wplatał potem ich elementy do swojej twórczości, chociaż nie jest to powszechnie znane. Jego Oliver Twist, choć skupia się na faktycznych realiach życia na ulicach Londynu, podkreśla nieludzkość i demoniczność zdarzeń zmuszających ludzi do uczynków, na które w innych okolicznościach by się nie zdobyli. W połowie XIX wieku powieści gotyckie straciły na popularności, ale powróciły do łask w latach 80. wraz ze zmianą ich koncepcji - nadnaturalność była obecna, ale oś wydarzeń nawiązywała do etycznej degeneracji i zaburzonego funkcjonowania struktur w społeczeństwie owego czasu. Częstym motywem było przedstawianie nieszczęścia bohaterów zmuszonych porzucać wiejskie życie na rzecz miasta stanowiącego kwintesencję zła i demoralizacji. Wtedy światło dzienne ujrzał Portret Doriana Graya Oscara Wilde’a, Doktor Jekyll i pan Hyde Roberta Louisa Stevensona (powieść o dwóch obliczach jednego Londynu - stolicy imperium i siedliska zła) oraz słynny Dracula Brama Stokera. Za sprawą Drakuli Londyn stał się wręcz miastem grozy, bo inwazja nienasyconych seksualnie i spragnionych krwi nieumarłych z Siedmiogrodu napawała publikę przerażeniem. Na tak przygotowany grunt wkroczyli twórcy filmowi.
Pierwszy horror powstał w 1896. Le Manoir du Diable, czyli Rezydencja diabła to francuski, krótkometrażowy, niemy film, na którego podstawie można zaobserwować motywy grozy popularne w późnej epoce wiktoriańskiej. Tytułowa rezydencja to stare zamczysko zamieszkane przez demona, czarownice i nietoperze. Taka sceneria jest miejscem, w którym rozgrywała się akcja większości powieści gotyckich. Ich nazwa pochodzi od stylu architektonicznego. Zamki, które powstały w XIII i XIV wieku, kilkaset lat później były zniszczone i porzucone. Emanowały aurą grozy, dlatego twórcy czynili jej domami wszelkich nadnaturalnych istot. Stały się ikoniczne, tożsame z horrorem. Zmieniło się to w połowie XX wieku. Jeśli dziś pomyślimy o nawiedzonym domu, widzimy strzeliste dachy pokryte ciemną, brudną dachówką i drewniane ściany, które zdążyły już spróchnieć. Z zewnątrz budynek ozdabiają zniszczone ornamenty. Dlaczego popkultura utrwaliła taki obraz w naszych umysłach?
Rewolucja przemysłowa przyniosła światu nowe wynalazki, socjalizm i niespotykane dotąd różnice klasowe ludzi mieszkających w swoim sąsiedztwie. W Londynie biedota żyła w dzielnicach nędzy, natomiast burżuazja i szlachta w domach, które emanowały przepychem i były manifestacją wysokiego statusu. Taki stan rzeczy utrzymywał się do czasu wybuchu I wojny światowej, po której w architekturze zaczęły dominować inne style, prostsze i bardziej harmonijne, a rezydencje w stylu wiktoriańskim zaczęto uznawać za groteskowe i niszczące krajobraz. Społeczna niechęć przyczyniła się do porzucania budynków przez właścicieli, co doprowadziło do ich niszczenia. Wielkie, nadmiernie ozdobione i stojące w odosobnieniu domy budziły niechęć, ale zaczęto utożsamiać je z horrorem dopiero, kiedy rysownik Charles Addams przedstawił w 1945 roku jeden z nich jako domu kultowej rodziny - Addamsów. W następstwie popkultura zrobiła swoje i od tamtej pory za każdym razem, gdy widzimy bohatera filmu przechodzącego obok podobnego budynku, myślimy sobie: ,,No tak, to tam ukrywa się Pennywise.”
Krytykowanie przeszłości jest dla nas szczególnie łatwe, jeśli znajdujemy dowody na coś, co w naszym odczuciu jest dziwne i niezrozumiałe. Jako przykład zamiłowania poddanych królowej Wiktorii do śmierci podaje się często praktykę fotografowania umarłych. I choć nie jest to nic szczególnie odstającego od współczesnej normy, gęsia skórka pojawia się w momencie, gdy zaczniemy takie zdjęcia oglądać. Dla ludzi fotografie były bowiem tańszym zamiennikiem portretów, co sprawiło, że traktowano je bardzo podobnie - jako prawdopodobnie jedyna pamiątkę, która pozostanie po śmierci osoby fotografowanej. Z tego powodu rodzina zmarłego często decydowała się na fotografię pośmiertną. Ciało ładnie ubierano, sadzano na krześle i podnoszono powieki - wszystko po to, aby osoba sprawiała wrażenie żywej. Czasami do zdjęcia pozowała cała rodzina. Można się też natknąć na fotografie rodzeństw, na których kilkoro dzieci stoi obok siebie, ale jedno z nich już od jakiegoś czasu nie żyje. Innym przykładem niepokojących zwyczajów XIX-wiecznych Brytyjczyków jest wysyłanie sobie świątecznych kartek i okazjonalnych pocztówek, których grafiki były, delikatnie mówiąc, niepokojące. Często przedstawiały groteskowe sceny z spersonifikowanymi zwierzętami w rolach głównych. Czasami ukazywały to martwe ptaki, nawiązując do tego, że podczas londyńskiej zimy wielu nędzarzy zamarzło na ulicach. Anglicy wprost przepadali za podobnymi kartkami.
Czy epoka wiktoriańska zasłużyła na to, by tak surowo ją oceniać? Z pewnością. Jednak warto być świadomymi procesów, które do tego doprowadziły, bo to, co opisałam, nie było charakterystyczne tylko dla XIX wieku. Zbrodniarze istnieli zawsze, ale prasa, która mogłaby opisać ich działania, nie. Ludzie zawsze mieli ekscentryczne przyzwyczajenia. Literatura nie po raz pierwszy sięgnęła do motywów paranormalnych. Dlatego warto zastanowić się nad genezą jakiegoś zjawiska, zawsze, gdy dowiemy się o jego istnieniu. Poza tym, czy groza i horror nie może być łączony ze współczesnym światem? Owszem, żyjemy w najlepszych dotychczas czasach dla ludzkości, ale istnieją miejsca i momenty, które przeraziłyby najbardziej nieczułego gotyckiego pisarza.
Lady Makbet