Mam kontrolę nad własnym ciałem. Mam kontrolę nad własnym ciałem. Na tym kłamstwie opieram się przez ostatnie kilka miesięcy. A może to już lata? Sama nie wiem. Jestem niezależna, sama decyduję o sobie. Mam kontrolę nad własnym ciałem.

Ciężko stwierdzić od czego się zaczęło, może to złe relacje, może nadmierna emocjonalność. Nieświadoma swojej wartości pozwalałam na to, co się ze mną działo. Milczałam, gdy czułam kolejny nieodpowiedni dotyk na moim ciele. Milczałam, gdy kolejna łza spływała po moim policzku.

Nie, nie mam kontroli nad moim ciałem. Trzęsę się. Nie umiem złapać oddechu. Czuję się, jakbym zaraz miała wybuchnąć. Moje wnętrze nie mieści się w ciele.

Spoglądam w lustro. Niestety nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy w nie spoglądam zaglądałam. Ta sama żałosna twarz, wykrzywiona w niezrozumiały grymas. Podkrążone, zaczerwienione oczy. Wielkie ciało, które rozpływa się od bezruchu. Brak konturów, wszystko takie jakieś płynne i bezkształtne. Najgorsze jest to, że mam wrażenie, że cały ten obraz pulsuje. Jest nietrwały i ruchowy. Mam ochotę uderzać głową w ścianę, bo co dzień uderzam o mur. Dotyk. Wspomnienia. Dreszcz. Fizyczność tych emocji przeszywa mnie całą.

Nie, nadal nie jestem w stanie opisać Wam tego, co się wydarzyło w spójny sposób. Nie znam odpowiednich słów, a przynajmniej nie przechodzą mi one przez gardło. Mimo to - przyszedł czas, abym opowiedziała o tych emocjach, bym dała wyraz temu, co czuję. Nigdy nie czułam, że mam decyzję, dzisiaj przyszedł czas… Przyszedł czas, żebym wzięła los w swoje ręce i powiedziała, co myślę.

Nie wiem, co jest przyczyną czego. Czy trafiałam na złe relacje, bo brak mi było siły, czy brak mi było siły, bo trafiałam na złe relacje. Wiem jedno: to nie była moja wina. TERAZ to wiem.

Już na początku powiedziałam nie. Nie dziś. Potem byłam już w stanie tylko milczeć. I milczałam. Milczałam przy komentarzach. Lekko się uśmiechałam jakoby dla niepoznaki, że niby nie jest tak źle. Milczałam przy dotyku. Milczałam przy ruchu. Dla braku niepewności i niezbędnych domysłów powiem, iż nie doszło do tak zwanego „najwyższego aktu seksualnego”. Ale czy to tak naprawdę ma znaczenie? To, co dla mnie miało znaczenie to to, że utraciłam kontrolę i to nie nad „jako taką” sytuacją, a nad samą sobą i własnym ciałem. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, nie byłam w stanie się ruszyć, nie byłam już nawet w stanie niepozornie się uśmiechać. W tamtym momencie byłam martwa. Nawet nie wiedziałam, że dzieje się coś złego, nie miałam zresztą jak, skoro w tamtym momencie nie istniałam. Co więcej - nie wiedziałam, że dzieje się coś złego jeszcze przez następne kilka miesięcy. Owszem, czułam się może nieco bardziej niepewna i pusta, ale nie było to bynajmniej coś, czym bym się jakoś szczególnie przejmowała. Dopiero, gdy zaczęłam pokrótce wspominać o tym na głos (najpierw półzdaniami i po cichu, z czasem coraz głośniej, prawie krzycząc; zła na to, co się stało) doszła do mnie powaga sytuacji. Zostałam wykorzystana. Stałam się ciałem, mięsem. Tego dnia część mnie umarła. I wiecie co jest w całej tej sytuacji największą ironią? To, że nigdy nie myślałam, że żyję, że jestem. Dopiero gdy utraciłam część siebie, zrozumiałam, że w ogóle ją posiadałam. Ah, jakie to typowe dla Nas, ludzi. Doceniamy zdrowie dopiero, gdy chorujemy; doceniamy siebie dopiero, gdy znikamy.

A Ty obiecywałeś, że mogę zaufać. Mówiłeś, że też się boisz, że nie jesteś pewny. Uważałeś się za wspaniałego gentlemana, bo zapytałeś, czy to okay. Ale słuchaj, nie wystarczy zapytać jednego dnia. Słyszałeś to „nie”, wiem, że słyszałeś. Ale uważałeś, że lepiej wiesz, czego potrzebuję.

"- Ciepło tu, może zdejmiesz tę koszulkę?

- Nie dziękuję”.

„Nie jest ci za gorąco? Chyba aż się zaczerwieniłaś.” I po którymś razie zdjęłam. Zrobiłam to ja, ale nie było to moje "tak". To nie była zgoda na wszystko to, co wydarzyło się później. Z resztą i tak było już za późno, by o taką zgodę prosić, bo NIE już padło.

Mimo wszystko, gdybyś do mnie dziś napisał, udawałabym przy Tobie, że nic się nie wydarzyło. Broń Boże, nie dla ciebie, tylko ze względu na mój brak sił. Więc nie pisz. Nie obwiniam Ciebie za to. Może nawet jestem w stanie Ci wybaczyć. Byle nikt więcej nie musiał przez to przechodzić. Byle na świecie nie było następnej dziewczyny, która nocami nie będzie spała, myśląc „może zawiniłam, może mogłam zrobić inaczej”. Lecz, mimo wszystko, my wciąż uczymy dziewczynki, w co im wypada, a w co nie wypada się ubierać. No i żeby się tak nie zachowywały - chłopców prowokują - a przecież wiedzą, jacy oni są. Czemu zamiast tego, nie uczymy chłopców, że niezależnie od tego, co dziewczyna ma na sobie, nie istnieje po to, by go zadowalać. I nawet jak już "coś tam" o "jakimś" pytaniu o zgodę przeburkniemy, to nigdy w całości. A Ty, do dziś myślisz, że dobrze zrobiłeś, bo "coś tam" zapytałeś, kilka razy nawet ze mną rozmawiałeś. Taki byłeś otwarty i szczery. Szkoda tylko, że zgoda nigdy nie jest wieczna. Każda sytuacja jest jednorazowa.

Dziś patrzę w lustro z obrzydzeniem do tej dziewczyny, która zdjęła koszulkę. Jestem zniesmaczona tą osobą, która nie była w stanie zawalczyć o swoje racje mimo, że ciągle powtarza, jaka to ona nie jest asertywna i niezależna. Mimo wszystko staram się iść do przodu. Otaczam się dobrymi osobami i nawet jak zdarzy mi się, że aż odskoczę, gdy ktoś bliski spróbuje mnie złapać za rękę, to pozwalam sobie na to. Muszę przez to przejść. Pewnego dnia będzie lepiej. Bo będzie, prawda?


A.