W Jędrzejowie na rynku od 16:00 zaczęli się zbierać wszyscy strajkujący, co ciekawe, początkowo było to może z 40 osób, ale gdy cała grupa zaczęła iść w stronę ulicy Przypkowskiego, to ludzi zaczęło przybywać. Z każdej strony zaczęła napływać ludność, chcąca wesprzeć strajk swoimi okrzykami i banerami. Już na skrzyżowaniu z ulicą Reymonta liczba osób zwiększyła się i to znacznie. Oczywiście cały czas byliśmy eskortowani przez policję, zgodnie z wszelkimi zasadami bezpieczeństwa, radiowóz jechał przed całą grupą i dodatkowo kilku policjantów szło od wewnętrznej strony drogi. Wszyscy byli spokojni, bez żadnych wyzwisk w stronę protestujących - co niesamowicie mnie ucieszyło, patrząc przez pryzmat dramatycznych wydarzeń i dantejskich scen, jakie mają miejsce na protestach w innych miastach Polski. Tłum starał się przestrzegać zasad związanych z szalejącą pandemią i wprowadzonymi obostrzeniami. Bodajże pod szkołą podstawową (nie znam topografii miasta) zatrzymaliśmy się, tam organizatorki strajku przez megafon wypowiadały się o całej sytuacji, chętni również mogli powiedzieć kilka zdań. Po tym wróciliśmy z powrotem na rynek, zrobiliśmy 3, bądź 4 - tego też nie pamiętam - takie rundy, z czego ostatnim razem przeszliśmy kilka kółek po Placu Kościuszki. Co mnie zdziwiło to to, że każdy był dla siebie miły, pamiętam jak raz przez przypadek uderzyłam pewną panią ręką, a ona zaczęła się z tego śmiać, po czym przez dłuższy czas rozmawiałyśmy o polskim rządzie. To wydarzenie uzmysłowiło mi, jak wielka siła istnieje w zjednoczonej społeczności. Ludzie walczący o dobro jednej sprawy, którym przyświeca ta sama idea/cel - stają się jednym, zgodnym stadem, rodziną.