Święta, święta i po świętach. A ile dni świąt, tyle filmów z dzwoneczkami obejrzanych w rodzinnym gronie po sytym obiedzie. Zawsze lubiłam takie filmy, gdzie za każdym rogiem czai się elf, a braki w fabule wypełnia się latającymi reniferami, ale w tym roku coś zaczęło mnie w nich denerwować. Były to zdecydowanie zbyt często powtarzające się zwroty w stylu „musisz uwierzyć”, „prawdziwi wierzący”, „wierzę!”. Hollywood promuje w nich jakby nową religię – Magię Świąt, religię na trzy dni w roku.
Magia Świąt na piedestał wynosi brodatego mężczyznę w czerwonym kubraku razem z enigmatycznym Duchem Świąt. Credo jej wyznawców można by wyrazić jako: „Wierzę w istnienie osoby nazywanej Świętym Mikołajem, która co roku w nocy z 24 na 25 grudnia dostarcza wszystkim grzecznym dzieciom prezenty oraz w istnienie niewidzialnego bytu nazywanego Duchem Świąt, który jest sprawcą miłej atmosfery, radości i ciepła w końcówce grudnia. Wierzę również, że okres ostatnich dni grudnia jest czasem wyjątkowym i że dzięki wyżej wymienionym istotom mogą dziać się w nim zjawiska paranormalne zwane “cudami”.
Tyle. Żadnego zbawienia dusz, żadnego lepszego świata. Oferta pana Santa to prezenty dla dzieci.
Ten grubawy mężczyzna w podeszłym wieku, jak przedstawiają go media, spędza cały rok w swojej kwaterze na Biegunie Północnym, tworząc razem z gromadą elfów zabawki dla dzieci całego świata. Sam uaktywnia się w święta Bożego Narodzenia rozdając prezenty i razem z Duchem Świąt dokonując drobnych cudów. Nie wskrzesza, nie uzdrawia, działa raczej w sferze materialnej. Czego oczekuje od swoich wyznawców? Że nie będą sprawiali problemów, mówiąc ogólnie – będą grzeczni. Nie ma żadnych wymogów dodatkowych – diet, modlitw, określonego światopoglądu, wystarczy być względnie dobrym i mocno wierzyć, a prezent wyląduje pod naszą choinką. Prezent dostarczony przez prześcigający prędkość dźwięku orszak latających reniferów.
Ktoś powie bujdy jak bujdy, obejrzałaś wszystkie przygody Harry’ego Pottera i nie przeszkadzało ci że ludzie przyciskając odpowiedni guzik w budce telefonicznej przenoszą się do świata, gdzie prawa fizyki wyparła magia, a czepiasz się latających sań Mikołaja. No więc nie do końca. Latające sanie mnie cieszą, nie mam nic przeciwko fantastyce. To co przeszkadza mi w filmach świątecznych to powtarzający się w nich schemat wiary, nadawania Bożemu Narodzeniu – świętu chrześcijańskiemu, praw oddzielnej religii. Religii, która z chrześcijaństwem niewiele ma wspólnego.
Zacznijmy od początku, czyli skąd wzięło się Boże Narodzenie. Mówi nam o tym sama nazwa święta. Miało być ono obchodzone na pamiątkę narodzin Jezusa Chrystusa, według chrześcijan - Syna Bożego. Obchody Bożego Narodzenia zostały wprowadzone przez zwierzchników Kościoła na przełomie III i IV wieku. W przeciągu wieków święto ewoluowało i przybrało się pstro jak choinka w mnóstwo atrybutów, takich, jak sama choinka, jemioła, ostrokrzew czy grubiutki, czerwony święty Mikołaj. Dziś, kiedy ilość osób deklarujących się jako wierzące maleje, tradycje pozareligijne przebijają się w przekazie silniej niż te związane z duchowym przeżywaniem Bożego Narodzenia. Sam święty Mikołaj, wywodzący się z tradycji chrześcijańskiej (pewnie wiecie doskonale, że na przełomie III i IV wieku był biskupem Miry) przeszedł na potrzeby kultury masowej niezwykłą metamorfozę. Mirę zamieniono mu na czerwoną czapkę krasnoludka, kapę na makowy kubrak, Pismo Święte trzymane w dłoni na przepastny worek a pastorał na laskę cukrową. Człowieka, który słynął ze swojej pobożności, media przerobiły na bożka, istotę, która posiada własną moc i zużywa ją na produkcję zabawek.
Zniekształcanie wizerunku świętego z Miry i sakralizacja samego świętowania Bożego Narodzenia to moim zdaniem już nie czerpanie z kultury chrześcijańskiej, ale stopniowe okradanie jej. Przerabianie czegoś o głębokim sensie, wielkiej obietnicy w błahostkę.
Zastanawiam się, po co to wszystko. Po co brać na wiarę coś, co można sprawdzić, dotknąć, zmierzyć. Czym innym jest moim zdaniem wiara w nieśmiertelność duszy, reinkarnację czy nawet istnienie życia pozaziemskiego, a czym innym wiara odnosząca się wyłącznie do materii, do prezentów pod choinką. Podstawową nieścisłością pojawiającą się w dziełach o panu Santa jest fakt, że dorośli zatracają w niego wiarę. Czy prezenty, których sami nie położyli pod choinką, a jednak się tam znalazły, nie dają im do myślenia?
W świecie, w którym otaczają nas fake newsy i każdą informację należałoby sprawdzić trzy razy, zanim poślemy ją dalej, czy powinniśmy uczyć dzieci wiary w świętego Mikołaja, mit tak łatwy do obalenia?
A co z sednem Bożego Narodzenia? Filmy świąteczne zwykle próbują kształtować moralnie swoich widzów i mówią, że nie leży ono w prezentach czy smacznych potrawach, a w miłości i dobroci. Ja powiem, że w pamiątce Bożego zstąpienia na ziemię. I piękne jest to, że mimo wszystkiego - o czym pisałam wcześniej - te dwa stanowiska wcale nie są sobie odległe. Jezus (według swoich wyznawców) zstąpił na ziemię z ogromnej miłości do ludzi, jego narodziny były największym aktem dobroci. Chrześcijanie chcą naśladować Chrystusa i w Boże Narodzenie przypominają sobie o tej miłości i dobroci, ateistów do przestrzegania tych cnót namawia brodaty święty Mikołaj. To wspaniałe, że mimo różnic, święto Bożego Narodzenia daje nam coś wspólnego, łączy.
Jeszcze na świątecznej fali życzę wam wszystkim mnóstwa miłości. Nie naśladujmy Scrooge’a ani Grinch’a i pozwólmy Duchowi Świąt, Duchowi Świętemu czy powiewowi chłodnego wiatru pchać nas do pomocy innym. Trzymajcie się cieplutko.
Kalinka
0 Komentarze