Polska psychiatra. Myślę, że dla większości osób czytających nie jest nowością informacja, że jej poziom jest niezwykle niski. Niestety, nasze wiadomości najczęściej urywają się na poziomie: psychiatra kuleje, lekarzy brakuje. Chcąc nie poruszać “tematów delikatnych” tworzymy ze zdrowia psychicznego temat tabu, a jedyne, co na tym zyskujemy, to dezinformację. I szczerze? Mam już dosyć milczenia.
Cztery lata temu po zgłoszeniu się z problemami do psychologa zostałam zdiagnozowana jako osoba chronicznie cierpiąca na depresję i nerwicę lękową. Od tego momentu zaczęło się moje uczęszczanie na psychoterapię oraz kuracje farmakologiczne. Miałam na tyle szczęścia, iż posiadałam możliwość rozpoczęcia mojego leczenia prywatnie. Problem pojawił się niespełna pół roku później, gdy leki, które przyjmowałam, nie pomagały, a mój stan pogarszał się coraz bardziej. Podczas jednej z wizyt lekarskich zostałam uznana jako osoba stanowiąca zagrożenie dla własnego zdrowia i życia. Dostałam więc wypis do szpitala psychiatrycznego gdzie w “bezpiecznych warunkach” miała być obserwowana moja reakcja na zmianę leków. Ze względu na wysoką wagę sytuacji, poza oficjalnym wnioskiem o przyjęcie do szpitala, prowadząca moje leczenie pani doktor zadzwoniła również do ośrodka, by zapytać czy jest możliwość, żeby przyjęto mnie jeszcze tego samego dnia. Mimo zalecenia lekarskiego dostałam informację, iż miejsca na dany moment nie ma, ale prawdopodobnie jeszcze następnego dnia jedna z osób zostanie wypisana, zwalniając tym samym miejsce.
To była ciężka i w większości nieprzespana noc zarówno dla mnie, jak i czuwających przez cały czas nade mną rodziców. Jak się później okazało, następny dzień nie miał przynieść poprawy. Moi rodzice dostali telefon informujący, iż ośrodek nadal jest przepełniony i gdy tylko sytuacja się zmieni dostaniemy informację. I tak mijały dni, tygodnie… jedyne, co utrzymywało mnie w tamtym momencie przy życiu, to świadomość odpowiedzialności ciążącej na moich rodzicach. Próbowaliśmy kontaktować się w tym czasie ze szpitalem, lecz jedyną odpowiedź jaką uzyskiwaliśmy, było : “na chwilę obecną cała placówka jest przepełniona, nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić”. Pamiętam rozmowy z rodzicami, w których mówiłam, że bardzo potrzebuję pomocy i jeżeli nic się nie zmieni, to nie wytrzymam. Pamiętam ich bezradność, gdy mówili, że próbują wszystkiego i muszę jeszcze trochę wytrwać. Pamiętam, jak spali u mnie w pokoju, by mieć pewność, że nic sobie nie zrobię. Gdy po miesiącu moje skierowanie straciło ważność, odczułam pierwszą poprawę związaną związaną z długoterminowym działaniem nowych leków. Mój stan zaczął się polepszać i udało mi się ustabilizować sytuację.
Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z psychiatrią w polskiej służbie zdrowia. Choć słowo kontakt jest w tym wypadku sporym nadużyciem. Drugi raz sytuacja wymagająca takiego spotkania miała miejsce kilka miesięcy temu, kiedy doszło do próby samobójczej.
W momencie “rozchwiania” emocjonalnego, praktycznie nieświadoma swoich czynów, połknęłam wszystkie posiadane tabletki. Gdy dotarło do mnie, co zrobiłam, poszłam do mojej mamy. Byłam całkowicie otępiała i resztkami sił powiedziałam jej, co się stało. Od najbliższego szpitala dzieliło nas wtedy 50 kilometrów, więc ze świadomością, iż czekanie na przyjazd karetki wydłuży czas dwukrotnie, moja mama postanowiła, iż zawiezie mnie sama. Po drodze zadzwoniła na pogotowie ratunkowe, informując o sytuacji; miała nadzieję, iż gdy dojedziemy do szpitala, usprawni to przyjęcie mnie, ze względu na zaznajomienie z sytuacją. To było najszybciej pokonane 50 kilometrów w całym moim życiu. Przez całą drogę słyszałam tylko krzyki mojej mamy: “Tylko nie zasypiaj! Nie wolno Ci teraz zasnąć”. Gdy dotarłyśmy na miejsce, czułam się coraz słabiej. Na przekór przewidywaniom, podanie wcześniej informacji o sytuacji nie zmniejszyło czasu przyjęcia. Zapisanie na tak zwany “szybki oddział ratunkowy” trwało ponad godzinę. Faktem jest, iż pandemiczne obostrzenia nie ułatwiły sytuacji, lecz mimo wszystko godzina oczekiwania, w której moja świadomość stawała się coraz bardziej ograniczona, to raczej nie najszybsza reakcja szpitala. Po tym czasie wreszcie trafiłam na płukanie żołądka. Gdy mój stan był już stabilny, zrozumiałam, iż po próbie samobójczej muszę się przygotować na pobyt w szpitalu. Zostałam położona w osobnym pokoju, podłączona do kroplówki. Gdy przyszła do mnie pani doktor, zapytała mnie czy wzięłam tabletki z chęcią popełnienia samobójstwa, czy chcąc zwiększyć działanie leków, żeby poczuć się lepiej. Powiedziałam, że w tamtym momencie wszystko było mi obojętne. Odpowiedzią, którą uzyskałam, było “Aha”. Ze szpitala wyszłam jeszcze tego samego dnia. Po próbie samobójczej służba zdrowia nie zapewniła mi nawet rozmowy z psychologiem bądź psychiatrą. Moja sytuacja została całkowicie zignorowana.
Z czasem zaczęłam wątpić czy w polskich szpitalach mamy jakichkolwiek lekarzy psychiatrów, gdyż więcej razy w życiu udało mi się spotkać wróżkę zębuszkę, niż jakiegokolwiek państwowego psychiatrę. Także wydaje nam się, że polska psychiatria jest na tragicznym poziomie, tymczasem ona nie istnieje prawie w ogóle.
Arche
0 Komentarze