Od starożytnych greków do “Pretty women”
Żeby opowiedzieć skąd wziął się pomysł na miłość romantyczną musimy cofnąć się do starożytnej Grecji, do Antyku. A konkretniej do Platona. Ponieważ uczeń Sokratesa jest autorem dialogu dialogu pt. “Uczta”, w której opisał to co nazywam dziś “Drogą Erosa”. Tam też powiązał nieodwracalnie miłość z ideą piękna.
Do dziś funkcjonuje w języku powiedzenie, że szukamy drugiej połówki. Starożytni wierzyli, że człowiek rodzi się jedynie z połową duszy, i że gdzieś w świecie istnieje inny człowiek z drugą połową naszej duszy. Platon opisuje, że w miłości idziemy jak po drabinie. Najpierw nie zwracamy uwagi na duszę lecz jedynie na piękno ciała. Pierwszym poziomem miłości, na który możemy wejść jest miłość cielesna, gdzie hołdujemy popędom, nie potrafimy głębiej kochać.
Kolejnym szczeblem drogi erosa jest kochanie Duszy, kiedy dojrzejemy by widzieć w miłości coś więcej niż ciało, szukamy człowieka. A czasem udaje się spotkać drugą połówkę naszej duszy. I tutaj mamy mit fundujący założenia miłości romantycznej. Ponieważ kiedy znajdujemy drugą połówkę, znajdujemy jakoby pełnie. Znajdujemy siebie, dlatego miłości romantycznej nie potrzeba do zakochania poznania, rozmowy czy czasu by się pokochać. Miłość pojawia się od “pierwszego wejrzenia” od poznania, że jest to druga połówka naszej duszy. Miłość uderza jednocześnie oboje kochanków. Nie trzeba się poznawać bo skoro jesteśmy częściami tej samej duszy to się znamy od razu, znamy swoje potrzeby i pragnienia. Oraz oczywiście jeśli tylko pojawią się jakieś problemy w relacji to oznacza, że jednak się pomyliliśmy i że nie ma szans na naprawę, bo gdyby to były części tej samej duszy to nie byłoby żadnych kłótni czy problemów. Mam nadzieję, że to już daje pewien obraz jak nierealny i szkodliwy jest mit miłości romantycznej.
I oczywiście chciałabym od razu zaznaczyć, że nie podejmuję w się tutaj krytyki miłości, lecz jedynie mitu miłości romantycznej. Miłość, jako taka, jest najpiękniejszą rzeczą jaka się może człowiekowi przydarzyć, siłą która napędza świat i czyni dobro mimo ogromu zła. Ja postuluję, że należy nam społecznie przewietrzyć przekonania i kulturowe sposoby przedstawiania miłości, bo mogą być fałsze, krzywdzące a przede wszystkim nierealne.
Dodam jeszcze w gwoli ścisłości, że ostatnim etapem na drodze erosa jest miłość idei dobra, prawdy i piękna. Idei oczywiście w rozumieniu platońskim. Miłość ciała i duszy ma nas niejako nauczyć prawdziwej miłości do idei a nie do świata, który jest tylko marnym odbiciem idei.
Kolejnym kamieniem milowym w historii mitu miłości romantycznej są średniowieczni poeci. Wykorzystali oni transpersonalne uwznioślone uczucie do Boga do opisania miłość do zwykłej śmiertelniczki - i to było wywrotowe. Akty strzeliste, wychwalające hymny, w których świętość, przyrównano do Kobiecego piękna, to coś co dyktuje patetyczny i wzniosły język używany przez poetów-kochanków. Jednak w średniowieczu nikt sobie nie wyobrażał, że można układać życie. Żyć i kochać według opisu poetów było nie do pomyślenia. Średniowiecze m.in. tym różniło się od wieku XIX, że tylko elity potrafiły czytać. Bardzo mała grupa ludzi mogła więc poznać tego typu teksty, a i miłość i małżeństwo było zdecydowanie mniej istotne niż Bóg i modlitwa. Dlatego w tej epoce poezja pozostawała w sferze poezji, a życie było życiem, nikt nie próbował żyć poematu.
Dlatego to romantyzm przyniósł rewolucję. Pojawia się bardzo wyjątkowa klasa społeczna jak burżuazja. Ta niezwykle uprzywilejowana klasa ma dwie specjalne cechy, ardzo dużo pieniędzy i wolnego czasu. Bóg nie ma już tak ogromnego znaczenia, a i rewolucja obyczajowa zbiża sie wielkim krokami. Rozwija się wielka literatura ale i powieści za pół pensa. Jedyny problem, który się pojawia razem z tym, to prosze wybaczyć mi taki eufenizm, to czytanie powieści jak poradników. Mistyczne transpersonalne doświadczenia miłości chcą być przez młodych ludzi wcielane w życie. W realne życie. Po wydaniu; “Cierpienia młodego Wertera” przez Europę przetacza się fala samobójstw. Po raz pierwszy w historii ktoś opowieści w książkach bierze na poważnie.
Dla romantycznych pisarzy, kreujących swoje alter ego romantycznych kochanków, wartością jest samo doświadczenie miłości, nie istotne jest jakie owoce przyniesie, czy miłość prowadzi do zguby czy do szczęścia. Fascynujące jest to, że oddzielone zostało od miłości tradycyjnie łączone z nią pojęcie, małżeństwa, obowiązku społecznego, powodzenia życiowego.Miłość romantyczna jest raczej konstrukcją polemiczną niż pozytywnym projektem nowej etyki i nowej obyczajowości. Miłość jest szalona dlatego jest najlepszą bronią w walce z racjonalizmem i oświeceniowym rozumem. Miłość romantyczna jest nieszczęśliwa, nawet wzajemna. Wiąże się z nią jakiegoś rodzaju tragizm, jest antytezą postawy hedonistycznej.
Można by polemizować z przedstawioną przeze mnie krytyką, że przecież ludzie od zawsze się zakochiwali. Może i tak ale branie ślubów, wiązanie się na całe życie przez zakochanie jest pomysłem stosunkowo młodym. Małżeństwo przez wieki było raczej instytucją. Umową zawieraną przez dwie strony, które wymieniały się korzyściami. Wszyscy chcą kochać. Dziś kiedy problemy natury filozoficzno teologicznej nie interesują już człowieka współczesnego, a i dzięki automatyzacji pracy i wywalczeniu ośmiogodzinnego systemu pracy zyskaliśmy coś takiego jak czas wolny. Szerszy odbiorca ma dostęp do kultury. Do seriali, filmów czy wielkiej literatury. I tak jak burżuazja w dziewiętnastym wieku chcemy wierzyć filmom z Netflixa, które zastąpiły nam powieści Scotta czy George Sand. Kultura nie zmieniła się tak bardzo, wciąż przetwarzane są te same wzorce. Przesadzam? Nie wydaje mi się. Pierwsze dwa filmowe skojarzenia w morzu filmów, które przetwarzają mit miłości romantycznej to;
Film “Deszczowy dzień w Nowym Jorku” Woody'ego Allena, komedia romantyczna. Główny bohater grany przez Timothee Chalamet gra bohatera romantycznego, przypomina w pewien sposób Emmę Bovary. Nie jest tragiczny, nie kończy samobójczą śmiercią, ale również podąża za pewnym wyobrażeniem miłości, chciałby spacerować w deszczu po ulicach Nowego Jorku z ukochaną. Siedzieć w barze przy fortepianie, spacerować po galeriach i wspólnie oglądać obrazy wielkich mistrzów. Jednak jest to film hollywoodzki więc ze szczęśliwym zakończeniem. Wyobrażenie głównego bohatera spotyka się z rzeczywistością, kiedy spotyka dziewczynę, z którą może spełnić swoje marzenia, w przeciwieństwie do biednej Emmy.
Wyobrażenie tego, jak wyglądać powinno zakochanie, jak wyglądają nieszczęśliwie zakochani, jak można okazywać sobie miłość jest przetwarzane przez filmy i książki, seriale, które tak chętnie oglądamy nie tylko w walentynki. Nic nowego, ciągle to samo. Dlaczego kino współczesne wciąż pełne jest nieszczęśliwych kochanków? Tytuły można mnożyć, kolejne skojarzenie to film “Notting Hill”. Hugh Grant w głównej roli, bliżej mu do Gustawa, jednak w ten sam sposób przetwarza wzorzec miłości nieszczęśliwej. Miłości, która jest niczym tornado, które wywraca życie do góry nogami, jest niszczycielską siłą. Kiedy w prowadzonej przez niego księgarni zjawia się Julia Roberts, jest tak samo niedostępna dla głównego bohatera jak Maryla dla Gustawa. Mamy tutaj romantyczną kliszę jak zakochanie od pierwszego wejrzenie czy scenę kiedy widzimy głównego bohatera tak pięknie smutnego kiedy kobieta łamie mu serce.”Nie ma słońca kiedy ona odeszła” brzmi piosenka w tle jego smutku. A cały film kończy się przepiękną scenę kiedy bohaterowie już będąc razem czytają książkę w ogrodzie. Wspólne czytanie książek- skąd my to znamy? Romantyzm wciąż jest z nami.
Takich przykładów jest pełno i wciąż powstają kolejne. Współcześnie upodobaliśmy sobie w przeciwieństwie do romantyków szczęśliwe zakończenia, czyli powróciliśmy do postawy hedonistycznej. Dlaczego kultura współczesna wciąż karmi nas mitem miłości romantycznej? Dlaczego jest to niedobre? Bo gdyby filmy było tylko rozrywką. My jednak wciąż bierzemy je na poważnie i czekamy na filmowy romans i zakochanie od pierwszego wejrzenia. Z pewnego konceptu kulturalnego, nawyku kulturalnego bierzemy wiedzę jak budować związki. Bierzemy za swoje myśli, myśli bohaterów literacki i pragniemy żyć tak jak w świecie literackim. Wszyscy chcemy się zakochiwać, kochać. A z psychologicznego punktu widzenia zakochanie jest apraktyczne. Jest to tak zwany stan logicznej nieciągłości. Trwa około dwa lata i jest jedną wielką erupcją hormonów - i to nam się jawi jako “prawdziwa miłość”, a to nie jest to. Bo prawdziwa miłość to rozmowa, poznanie, komunikacja, partnerstwo czy tak trudna odpowiedzialność czyli coś czego nie da się pokazać w dwugodzinnym filmie na walentynki.
Jednak z mitem miłości romantycznej jest jeszcze jeden problem. Tak jak już wcześniej pisałam, bardzo wyraźnie zarysowuje role płciowe. Kobiety nie pisały poematów do swoich kochanków czy kochanek. Jest to język mężczyzn i męska perspektywa, która stawia kobietę w miejscu obiektu, do adorowania czy do zdobycia. Wciąż mówimy tym samym językiem korzystając z mitu, który u podstaw odbiera kobietom miejsce partnerki, oraz z drugiej strony wpycha mężczyznę w rolę rycerza. Kogoś kto musi spełnić szereg założeń i wziąć udział w konkursie o kobietę, a jeszcze najlepiej popełnić samobójstwo kiedy obiekt jego miłości go odrzuci. Dlatego chciałabym się pochylić nad kwestią romantyzmu a płci. Miejsca dyskursu emancypacyjnego a języka romantycznego.
0 Komentarze